Przeklęty chromosom

P

Na telefonie wyświetliła się moja lekarka prowadząca. Siedziałam przy kompie, dopinając różne zawodowe tematy, ale odebrałam. Nie pamiętam co dokładnie mówiła, ale było coś o niepokojących wynikach testów genetycznych, coś o chromosomie 12, jakimś długim ramieniu…delecji…pogubiłam się… ale padło na koniec zrozumiałe pytanie: czy przyjedziesz na powtórny test? 15 minut później siedziałam w samochodzie, trzęsącymi łapkami trzymając mocno kierownicę.

To niezwykle rzadka wada, wyszukanie na jej temat czegoś w necie nie jest proste, nawet w lengłydżu. Lekarka mówi o skali kilku – kilkudziesięciu osób na świecie. Wszyscy też podkreślają sto razy – to badanie przesiewowe, nie diagnostyczne. Do tego oparte na najmniej wiarygodnym wskaźniku, bo tak jak pozostałe wskaźniki mają trafność 99% (i tam jest wszystko ok), ten ma daleko niższą. Także… trzeba czekać. To czekam. Czekam i czekam. Wczoraj myślałam, że odlecę z napięcia, bo już wyniki mogły dotrzeć z laboratorium. Nie dotarły. Zatem czekam do poniedziałku.

W sumie to obecnie najbardziej uspokaja mnie – spokój mojej lekarki. A nie jest to osoba, która słodko koi, żeby tylko było miło. Mimo ogromnej empatii i taktu, jest rzeczowa do bólu. Pomimo jednak jej spokoju – ja jestem cały czas w stanie podwyższonego alarmu, nie ma opcji wyluzowania, prawdziwego relaksu. Są fale strachu, są łzy, ale też zacięte usta i ból w karku. Jest też oczywiście Nadzieja – ogromna, mocna, przez wielkie N. I racjonalność, kojarzenie faktów, wyszukiwanie informacji – to też pomaga.

Jednak mimo tego, że rozum wiele z tego na spokojnie ogarnia i wie, że jestem jeszcze przed fazą diagnostyki inwazyjnej (o ile w ogóle będzie potrzeba), i że naprawdę jeszcze nie ma co się martwić, to emocje i ciało – robią swoje. Zaczęły dość męczący taniec. Spokój został zburzony.

„Mam prawo się tak czuć” – powtórzyłam jak mantrę, po raz n-ty. Uczę się akceptować swój lęk, smutek, apatię, obawy i zdenerwowanie. Nie oczekiwać od siebie zawsze siły – siłaczką już byłam, przez wiele lat. Nauczyłam się też brać zwolnienia lekarskie z pracy, by o siebie zadbać, kiedy robi się naprawdę trudno.

Nadzieja. Wiara. Tego się trzymajmy.

About the author

mama_sama

Przyszedł w moim życiu moment, kiedy zaczęłam rozważać samodzielne macierzyństwo. Nie dlatego, że zawsze tak chciałam, czy tak to sobie zaplanowałam. Niestety nie na wszystko w naszym życiu mamy wpływ.

Decyzja o samodzielnym sprowadzeniu na świat dziecka nie jest łatwa na wielu płaszczyznach: emocjonalnej, prawnej, medycznej, finansowej, a w końcu także jej odbioru społecznego. Ale czy to oznacza, że mam rezygnować?

Add comment

By mama_sama

Ostatnie wpisy

Najnowsze komentarze

Archiwa

Kategorie

Meta

About Author

Przyszedł w moim życiu moment, kiedy zaczęłam rozważać samodzielne macierzyństwo. Nie dlatego, że zawsze tak chciałam, czy tak to sobie zaplanowałam. Niestety nie na wszystko w naszym życiu mamy wpływ.

Decyzja o samodzielnym sprowadzeniu na świat dziecka nie jest łatwa na wielu płaszczyznach: emocjonalnej, prawnej, medycznej, finansowej, a w końcu także jej odbioru społecznego. Ale czy to oznacza, że mam rezygnować?