Wyjazdy

W

Bardzo brakuje mi wyjazdów, porzucenia codziennej rutyny i możliwości zatopienia się na chwilę w innej rzeczywistości, popatrzenia na ludzi którzy żyją inaczej. Albo zatopienia się w przyrodę – poczucia jej w całym jej letnim rozkwicie. Brakuje mi tych wyjazdów tym bardziej, że uziemiona jestem już dłuższy czas – najpierw była pandemia, potem comiesięczne starania o dziecko, potem ciąża w której lekarka odradziła wyjazdy, a w końcu narodziny córeczki.

Jednak wyjazdy samodzielnego rodzica, zwłaszcza z tak malutkim dzieckiem, są jednak trudne. A przynajmniej dla mnie takie są.

Pierwszym stresem jest sama podróż – córka co prawda lubi jeździć samochodem, ale tak max godzinę. Potem zaczyna się niepokoić i płakać. Kto nie jechał autostradą z płaczącym z tyłu dzieckiem, nie wie czym jest stres. Podróż pociągiem – z walizką, wózkiem, dziecięcymi bambetlami – przyznaję nie wiem jak to zrobić, jak wsiąść, wysiąść i nie umrzeć po drodze. Podobnie wydaje mi się jest na lotnisku, bo przecież nie da się już jak dotąd spakować w małą kabinówkę, dziecko potrzebuję naprawdę w chuj rzeczy. Jak pchać jednocześnie wózek, walizki, zajmować się dzieckiem, a nie daj Boże musieć jeszcze np. pójść siku? To już chyba ten samochód najprostszy…

Na miejscu wchodzą kolejne wyzwania. Zmiana rutyny wywołuje drażliwość dziecka, także może się okazać, że mniej śpi, trudniej zasypia, gorzej je i ma ogólnie trudniejszy nastrój. Brakuje sprzętów, które ułatwiają życie albo zapewniają dziecku bezpieczeństwo. Zamiast więc błogiego odpoczynku są oczy poczwórnie dookoła głowy, noszenie i tulenie, słabe spanie i… rosnąca frustracja. Bo tak bardzo chce się odpocząć, wejść do jeziora albo morza. Albo chociaż w spokoju poleżeć na trawie i poczytać. I nagle uświadamiasz sobie, że to niemożliwe… i że bardziej odpoczęłabyś już… w domu :/

Bardzo mnie to frustruje, to jedno z tych wyobrażeń z czasów bezdzietności i ciąży, które okazały się kompletnie błędne (przynajmniej w okresie niemowlęcym córeczki, co będzie później, zobaczymy). Wyobrażałam sobie, że będziemy z córką mobilne, wszędzie nas będzie pełno, że skorzystam z urlopu macierzyńskiego, by trochę z nią pojeździć. Że będę nad morzem, nad jeziorem, w lesie, a może nawet i w Berlinie czy innej metropolii, albo na małym wypadzie na jaką wyspę z basenem. Ha ha ha…

Oczywiście szukam rozwiązań. Zamiast wózka – można użyć nosidła, które uwalnia ręce. Fotelik samochodowy można zainstalować na przednim siedzeniu i mieć dziecko „pod ręką”. Wybrać takie miejsce, że jechać się będzie max 2-3h, będąc gotowym na kilka postojów. Można poprosić kogoś o pomoc na etapie pakowania i ładowania samochodu. Można wybrać na noclegi miejsca dostosowane do potrzeb dzieci, oferujące np. łóżeczko, wanienkę, krzesełko. Serwujące posiłki pod nos, żeby ten obowiązek odpadł. Z pokojem urządzonym tak, by łóżko można było dopchnąć do ściany (śpimy razem, więc tylko tak jest bezpiecznie) i z czajnikiem, na wieczorne i nocne robienie mleka (już nie karmię piersią). Najlepiej też z bezpośrednim dostępem do jeziora, albo tuż przy lesie czy morzu, żeby z całym dobytkiem nie trzeba było daleko łazić. I nie za miliony monet, bo finansowo macierzyński mnie totalnie dojedża. Taaaaak, czujecie, jak proste to zadanie?

Najcudowniej byłoby pojechać z kimś. Ale…. to znów nie takie proste. Bo wypoczynek z niemowlęciem to zupełnie inna bajka, niż wypoczynek dorosłych bezdzietnych. Albo dzietnych, ale z dziećmi już starszymi, a takich mam większość. Dwie najbliższe przyjaciółki, które mają dzieci w podobnym wieku, mieszkają zagranicą. Bezdzietnym nie mam śmiałości wspólnego wypadu proponować. Wyjazd z dziadkami? Jezu…. moja psychika już boli. Z siostrą? Tak, tutaj to zadziałało, i tak naprawdę dwa moje malutkie wypady pociążowe, były możliwe dzięki temu, że byłyśmy razem.

Ciężko mi się ogląda i słucha reacji moich bliskich, znajomych, rodziny, którzy opowiadają albo dzielą się na Instagramie swoimi podróżami. Cieżko mi się rozmawia nawet z dziewczynami z mojej macierzyńskiej grupy wsparcia, bo jednak ich sytuacja jest inna – jeżdżą na urlopy ze swoimi partnerami. Bardzo im tego zazdroszczę. Czasem czuję się jak totalny looser, czasem się siebie czepiam, że jestem nieogarem i naprawdę są większe problemy niż logistyka wyjazdu z dzieckiem, wystarczy się zorganizować.

Ale też wiem, że takie czepianie się siebie nic nie da, lepiej potraktować się z czułością i zrozumieniem. Dobrze by było też chyba po prostu zaakceptować, wziąć to, że na tym etapie życia nigdzie nie jeżdżę, nie doświadczam tej przyjemności i już. To pewnie minie i wróci moja mobilność, kiedy córka podrośnie. Może już na innych zasadach, ale wróci. Oby.

About the author

mama_sama

Przyszedł w moim życiu moment, kiedy zaczęłam rozważać samodzielne macierzyństwo. Nie dlatego, że zawsze tak chciałam, czy tak to sobie zaplanowałam. Niestety nie na wszystko w naszym życiu mamy wpływ.

Decyzja o samodzielnym sprowadzeniu na świat dziecka nie jest łatwa na wielu płaszczyznach: emocjonalnej, prawnej, medycznej, finansowej, a w końcu także jej odbioru społecznego. Ale czy to oznacza, że mam rezygnować?

Add comment

By mama_sama

Ostatnie wpisy

Najnowsze komentarze

Archiwa

Kategorie

Meta

About Author

Przyszedł w moim życiu moment, kiedy zaczęłam rozważać samodzielne macierzyństwo. Nie dlatego, że zawsze tak chciałam, czy tak to sobie zaplanowałam. Niestety nie na wszystko w naszym życiu mamy wpływ.

Decyzja o samodzielnym sprowadzeniu na świat dziecka nie jest łatwa na wielu płaszczyznach: emocjonalnej, prawnej, medycznej, finansowej, a w końcu także jej odbioru społecznego. Ale czy to oznacza, że mam rezygnować?