Ten blog ma być o macierzyństwie. O tym jak to jest powoływać nowe życie w pojedynkę. Jak to jest być samodzielną mamą od samiusieńkiego początku. Tak sobie postanowiłam, że nie zamieni się w blogaska o wszystkim, nie będzie otwartym na oścież oknem do mojego życia. Jedynie do tego wymiaru, związanego z byciem mamą.
Ale dziś mam 40te urodziny. Więc będzie wyjątkowo trochę inaczej.
Wejście w kolejną dekadę jest dla mnie w pewien sposób symboliczne. Mam poczucie, że to najbardziej kobiecy czas w moim życiu. To czas pewnej równowagi, dystansu. Pewnej też już melancholii wynikającej z doświadczeń, ale jednocześnie radości i uciech. Przede wszystkim zaś chcę, by był to czas kiedy swobodnie i bez oglądania się na innych, będę wyrażać siebie. Zawsze umiałam iść pod prąd, wypowiadać swoje zdanie. Nie w tym rzecz. Chodzi o to, żeby zaakceptować się w pełni i wyrażać siebie taką jaką jestem, niedoskonałą. Trudne? Trudne. Ale chcę, by ta dekada z czwórką na początku, była właśnie taka.
Macierzyństwo to oczywiście największe wyzwanie, marzenie i plan na ten czas. Osadza mnie mocno w moim własnym życiu, już teraz dodaje mu tony sensu. Mam owszem multum obaw, od tego jak długo trwać będzie proces zachodzenia w ciążę, przez zdrowie w czasie ciąży i zdrowie dziecka, aż po to jak sobie poradzę jako samodzielna mama. Ale jednocześnie chcę rozmiękczać się marzeniami, wizjami, radością.
Czuję też, że żeby pójść dalej, muszę puścić z serca mój ostatni związek. Minęło niedawno pół roku od rozstania. To była miłość, która mam wrażenie zostanie ze mną już do końca życia. Była? Czy raczej jest? Nie wiem. Dużo się we mnie pozmieniało. Ma swoje miejsce, ciągle całkiem spore. Ale chcę to już puścić, czule, delikatnie…. to nie znaczy, że otwieram się na nowy wiązek. Mówiąc szczerze, obecnie w ogóle mnie to nie interesuje. Choć doceniam męską energię w swoim życiu, czy czuły i ciepły dotyk. Ale to jeszcze nie czas.
Kończę. Czeka na mnie pianino i muzyka do tańca. Na bosaka.