Na oucie

N

Czuję coraz częściej, że wypadłam już z rytmu życia wokół. Że świat mnie trochę omija w swoim pędzie, w swoich sprawach, swoich ekscytacjach, rozrywkach, celach i projektach. Że mój tryb życia kompletnie się zmienił. Że żyję teraz mocno inaczej od ludzi, którymi się otaczałam i otaczam. Czuję się trochę jak piłka na oucie.

Pierwszy raz mocno to poczułam latem i wczesną jesienią. Większość moich przyjaciół, rodziny, znajomych, cieszyła się ponowną możliwością wyjazdów. Zagranicznych, krajowych, dłuższych, weekendowych, w grupach, parach i samodzielnie. Bardzo za tym tęsknię. Dziś popłakałam się, kiedy wyciągnęłam z szafki sok wyciskany z grejpfrutów. Dlaczego? Bo było na nim napisane, że wyciśnięty w Izraelu. Gdybym miała teraz wybierać – poleciałabym właśnie do Tel Awiwu, nasycić się liberalnym wschodem. Albo do Sewilli – nasycić się pięknem. Albo do Oregonu – nasycić naturą. W sumie to marzył mi się choć zwykły wypad nad polskie morze, w rewiry gdzie turystom się już nie chce, gdzie cisza i wiatr na wydmach. Czuję, że od dawna bardzo jestem udupiona w domu, przez Covid, starania o dziecko, ciążę i jej dolegliwości – brakuje mi bardzo odświeżenia, jakie dają podróże.

Potem mocno to odczułam zawodowo. Dość długo odczuwałam tylko i wyłącznie ulgę, że nie pracuję i korzystam ze zwolnienia. Czułam się na tyle słabo, a pracę mam na tyle angażującą, że nie umiałam tego połączyć. Ale teraz czuję czasem, jak wiele mnie omija, a wiem że to potrwa jeszcze ponad rok. Do jakiej rzeczywistości wrócę? Jaką będę mieć rolę? Jak ułożą się moje relacje z zespołem? Słucham też o dokonaniach moich przyjaciół, widzę w jakim pędzie żyją, jak dynamicznie pracują. Czasem im tego trochę zazdroszczę. Ale tylko czasem, do pierwszej zadyszki, hormonalnej dziury w mózgu i ucisku dużego już brzucha na wszystkie organy.

Nie uczestniczę w życiu kulturalnym, niezwykle rzadko można mnie zobaczyć w knajpce, nawet głupie wejście do centrum handlowego to już nieczęsta sprawa. Nie jeżdżę już do ukochanego lasu, nie chodzę na basen. Życie towarzyskie przeniosło się na kanapę, mocno podupadło.

Nie kupuję ciuchów innych niż ciążowe i do karmienia piersią. W ogóle w zasadzie nie kupuję rzeczy innych, niż związanych z ciąża i dzieckiem – bo lista wydatków się nie kurczy, w przeciwieństwie do przychodów. Nie maluję się już prawie wcale, chyba że jest większa okazja albo spotykam się z kimś na mieście, wśród ludzi (co jest coraz rzadsze, bo zwyczajnie nie mam na to siły). Sukienki – mój znak rozpoznawczy – są już schowane w pudle pod łóżkiem, zresztą w żadną bym już nie weszła. Szczytem elegancji jest teraz czasem wełniana luźna sukienka i rajstopy – ale na nogach już do tego sportowe obuwie. Niedawno byłam u fryzjera, żeby całkiem nie zdziczeć. Ale zabiegi u kosmetyczki – ze względów finansowych i zdrowotnych – musiałam odłożyć. Na dłoniach – o które też dbam już sama – jedynie odżywka.

Oczywiście kwestia ubioru, makijażu i ogólnego looku to mój wybór – inaczej niż w przypadku wyjazdów i pracy – ale przyznaję że jak dostaję zadyszki od zwykłego zakładania butów, to motywacja by się stroić i poświęcać swoją wygodę i naturalność dla wyglądu, mocno maleje. Znajduje też coś uwalniającego w tej naturalności. W tym, że oczywiście dbam o higienę, zdrowie, nawilżenie etc. – tej „bazy” nie odpuszczam – ale daję też ciału odpocząć od wszelkich zabiegów i braku wygody. I tak już teraz to moje ciało dostaje niezły wpierdol.

Kolejny wymiar wyoutowania to to, co dzieje się w mojej głowie. Zajmują mnie inne, nowe tematy, staram się co prawda nie terroryzować wszystkich wokół i nie dyskutuję o ochronie krocza przy towarzyskiej kawce. Szczerze też interesują mnie sprawy, życia, myśli moich bliskich – wiem też że będę o to dbać, o moje relacje z nimi na poziomie „nie-dzieciowym”. Jednak wiem też, że to tematyczne wyoutowanie będzie się nasilać. To naturalna kolej rzeczy. Będzie mnie to wyrzucać na out z niektórych relacji i zdarzeń, a pewnie jednocześnie wrzuci w całkiem nowe, z innymi ludźmi.

Idźmy dalej. Kiedy piszę o tym że wyoutowuje mnie to, co dzieje się w mojej głowie, to mam na myśli też to, że bardzo mocno mierzę się teraz z różnymi emocjonalnymi wyzwaniami. Przechodzenie przez ciążę samemu – to niełatwa sprawa. A przecież to nabudowało się na sytuację rozpadu związku, potem samodzielnych starań o dziecko – to nie tak że padło na czas kiedy byłam spokojna, wyciszona i wzmocniona, raczej odwrotnie. Do tego wracają tematy związane z rodzicielstwem w kontekście własnego dzieciństwa. Dokłada się dużo niewiadomych i niepewności, które przede mną. Burza hormonalna szaleje.

No i na koniec – od ludzi trochę zaczęła mnie oddzielać sytuacja finansowa, która zmieniła się dla mnie na niekorzyść. Radzę sobie, nie mówię że nie, i na pewno wiele osób i rodzin ma dużo trudniej. Niemniej – nie mam już lekkiej ręki do wydatków i wielu rzeczy – które mogłyby sprawić mi przyjemność – sobie odmawiam. Nie muszą zaś ich sobie odmawiać ludzie wokół mnie. I cieszę się tym, ich sukcesem i swobodą. Ale czasem czuję, że to mnie od nich teraz trochę oddziela.

Świadomie też wyoutowałam się z życia publicznego. Nie mam już telewizji, wiadomości czytam raz dziennie, z oczywistych względów nie chodzę teraz na protesty. Jednak często, kiedy nie śpię w nocy (a często nie śpię), nie mogę opędzić się od zrozpaczonych myśli o tym co dzieje się teraz w naszym kraju. Nie mogę się z tym pogodzić. Czasem aż boli mnie w klatce piersiowej. Dlatego się odcinam, nie pogłębiam tych wątków, nawet zaczęłam unikać dyskusji – żeby chronić siebie i małą istotę we mnie przed tymi emocjami.

Tak to zatem jest – na oucie dotychczasowego stylu życia i spraw. Oczywiście też równolegle powstaje na nim nowy – mój i córeczki świat – jego nowy wymiar i jakość. Ale ja nie o tym dziś. O tym kiedy indziej.

About the author

mama_sama

Przyszedł w moim życiu moment, kiedy zaczęłam rozważać samodzielne macierzyństwo. Nie dlatego, że zawsze tak chciałam, czy tak to sobie zaplanowałam. Niestety nie na wszystko w naszym życiu mamy wpływ.

Decyzja o samodzielnym sprowadzeniu na świat dziecka nie jest łatwa na wielu płaszczyznach: emocjonalnej, prawnej, medycznej, finansowej, a w końcu także jej odbioru społecznego. Ale czy to oznacza, że mam rezygnować?

Add comment

By mama_sama

Ostatnie wpisy

Najnowsze komentarze

Archiwa

Kategorie

Meta

About Author

Przyszedł w moim życiu moment, kiedy zaczęłam rozważać samodzielne macierzyństwo. Nie dlatego, że zawsze tak chciałam, czy tak to sobie zaplanowałam. Niestety nie na wszystko w naszym życiu mamy wpływ.

Decyzja o samodzielnym sprowadzeniu na świat dziecka nie jest łatwa na wielu płaszczyznach: emocjonalnej, prawnej, medycznej, finansowej, a w końcu także jej odbioru społecznego. Ale czy to oznacza, że mam rezygnować?