Szyjka MACICY – LEŻEĆ CZY NIE?

S

Niewydolność, skracanie albo rozwarcie szyjki macicy. Są to dolegliwości dość częste w ciąży. Występują w różnym nasileniu, ale są z gatunku tych, które mogą okazać się bardzo groźne w skutkach – czyli doprowadzić do przedwczesnego porodu. Kiedy więc słyszysz taką diagnozę, traktujesz to poważnie i niemal od razu pojawia się pytanie: czy mam leżeć? Niestety – jest to pytanie, którego nie zadaje sobie większość lekarzy prowadzących ciąże – dając na ogół odpowiedź bardzo kategoryczną: leżeć, wstawać tylko kiedy to niezbędne. Tak było od kilkudziesięciu lat. To dlaczego miałoby nagle być inaczej?

Nasze mamy i ciocie często leżały w ciąży, z miednicą uniesioną, a głową niżej, tygodniami a nawet miesiącami gapiąc się w sufit. Kobiety leżące na patologii ciąży często nie mogły nawet wstać samodzielnie do toalety. Takie były wówczas zalecenia, wydawały się zresztą sensowne, bo jeśli szyjka jest niewydolna, to pewnie należy ograniczyć wszelki nacisk na nią, czyli wykluczyć grawitacyjne obciążenie wynikające z nacisku macicy. Ale rzecz nie dotyczy tylko standardów sprzed kilkudziesięciu lat. Dotyczy naszej teraźniejszości i tego, jakie zalecenia dostają kobiety obecnie.

Kiedy ja dostałam takie zalecenie – posłuchałam się. Wizja przedwczesnego porodu w 27 tygodniu ciąży była przerażająca. Poza tym – w ciąży najczęściej czujemy ogromną odpowiedzialność, i zrobimy wszystko, by dziecko było zdrowe. Jednocześnie intuicja podpowiadała mi, że robię coś, co dla mojego ciała nie jest dobre – nie jest to dobre dla żadnego ciała w ciąży. Bo co się generalnie w ciąży zaleca? Delikatny ruch. Kiedy brzuch rośnie, więzadła się napinają, zaczyna boleć kręgosłup, to co można najlepszego dla siebie robić? Rozciągać się. Jak najlepiej przygotować ciało do porodu? Ćwiczyć mięśnie dna miednicy, uczyć się wspierającego ruchu i oddechu w porodzie. Leżenie plackiem to też katastrofa dla układu oddechowego, krążeniowego, dla pracy jelit, dla kręgosłupa, bioder. I dla psychiki mamy – a moim zdaniem to kwestia dość fundamentalna, przekładająca się również na dobrostan dziecka. A samo dziecko? Też najlepiej się czuje lekko kołysane, kiedy mama jest w ruchu, a nie kiedy tkanki w leżeniu na nie naciskają. Dziecko też ma się najlepiej, kiedy mama czuje się dobrze i sprawnie pracuje jej organizm.

No ale przecież – szyjki macicy nie da się poczuć, zobaczyć, samodzielnie skontrolować, więc trudno polegać na swojej intuicji czy odczuciach. Poza tym wszystko zrobisz dla dobra maluszka, będziesz leżeć plackiem, zagryzać zęby i przetrwasz wiele. Tylko… czy naprawdę musisz? Otóż – nie musisz.

Najpierw trafiłam na artykuł Mamaginekolog – wskazał i podsumował to, co myślałam intuicyjnie, ale podbił dodatkowo temat, wskazując artykuły naukowe. Także leżałam, ale szukałam informacji dalej. Trafiłam na aktualne zalecenia z USA, które mówią wyraźnie: „We recommend against the routine use of activity restriction or bed rest during pregnancy for any indication”. Potem znalazłam rozmowę z położną, z którą niedawno zaczęłam ćwiczyć do porodu (kurs online). Poprosiłam ją bezpośrednio o radę, opisując swój przypadek – odradziła całkowite leżenie. Potem zerknęłam na FB szpitala, w którym zamierzam rodzić. A tam wpis sprzed kilku miesięcy, powołujący się na wspomniane amerykańskie zalecenia i mówiący o zniesieniu reżimu łóżkowego, poza b. szczególnymi przypadkami. Na koniec – odbyłam konsultację lekarską z nowym lekarzem położnikiem (już szpitalnym, aby zabezpieczyć się na wypadek przedwczesnego porodu, który mi grozi) i dostałam potwierdzenie: nie zaleca się leżenia w ciąży, poza bardzo szczególnymi i wyraźnie sprecyzowanymi przypadkami.

Nie chcę też być źle zrozumiana, nie chodzi o to, że z niewydolnością szyjki można normalnie funkcjonować, a całe to leżenie to jakiś średniowieczny spisek: niestety nie można żyć normalnie. Zalecany jest maksymalnie oszczędzający tryb życia. Zakazane są wszelkie sporty, podnoszenia, wysiłek, kucanie, ćwiczenia „porodowe” (poza oddechowymi). Nie pucujemy mieszkania na glanc, nie nosimy zakupów, nie łazimy tam gdzie nie ma potrzeby, nie chodzimy na długie spacery, nie jeździmy w trasy samochodem, unikamy też sytuacji kiedy mamy być w jakiejś zorganizowanej aktywności (do takich należy np. uczestnictwo w szkole rodzenia). Polegujemy, siedzimy, ale poruszamy się normalnie po mieszkaniu, możemy wyjść na trochę na świeże powietrze, możemy się rozciągać (najlepsze są pozycje odciążające miednicę). Maksymalnie dbamy o siebie, leniuchujemy, wizualizujemy, staramy się zachować spokój. Co b. ważne: jednocześnie zwiększamy częstotliwość kontroli lekarskich (co 2 tyg., koniecznie z usg bo tam dopiero widać całość szyjki), przyjmujemy grzecznie luteinę i cokolwiek jeszcze lekarz przepisze, a jakiekolwiek niepokojące sygnały z brzucha (napinanie, skurcze etc.) to znak, że trzeba jeszcze bardziej zwolnić. Brzmi lepiej niż „wstajemy tylko do toalety”, czyż nie?

Na koniec smutna refleksja. Mam poczucie, że to wydawanie lekką ręką nakazu: masz leżeć, to kolejny przykład braku podmiotowego podejścia do kobiety w służbie zdrowia. Masz leżeć, mimo że nie udowodniono skuteczności takiego postępowania. Masz leżeć, mimo że pęka Ci kręgosłup, dostajesz potem zadyszki od każdego poruszenia, a jelita przestały działać. Masz leżeć, mimo że zaczynasz czuć objawy depresji. Masz leżeć, mimo że to spowoduje że będzie Ci trudniej rodzić. Masz leżeć, bo jesteś tylko inkubatorem do hodowania dziecka.

I żeby była jasność, gdyby naprawdę była u mnie konieczność leżenia, by donosić ciążę, leżałabym plackiem. Wybrałabym swoje dziecko i jego zdrowie i bezpieczeństwo. Ale leżeć, bo taki jest niesprawdzony naukowo zwyczaj? Bo moje ciało jest dla lekarzy średnio istotne, póki spełnia swoją inkubacyjną funkcję? Bo ktoś tak kiedyś powiedział? Bo tak było „zawsze”? Kolejny przykład praktyki z repertuaru Maki Polki Cierpiącej. Ja podziękuję. Pozostanę przy Evidence Based Medicine, własnej intuicji i fachowej opiece lekarza, dla którego ja i dziecko jesteśmy wartościową całością.

About the author

mama_sama

Przyszedł w moim życiu moment, kiedy zaczęłam rozważać samodzielne macierzyństwo. Nie dlatego, że zawsze tak chciałam, czy tak to sobie zaplanowałam. Niestety nie na wszystko w naszym życiu mamy wpływ.

Decyzja o samodzielnym sprowadzeniu na świat dziecka nie jest łatwa na wielu płaszczyznach: emocjonalnej, prawnej, medycznej, finansowej, a w końcu także jej odbioru społecznego. Ale czy to oznacza, że mam rezygnować?

Add comment

By mama_sama

Ostatnie wpisy

Najnowsze komentarze

Archiwa

Kategorie

Meta

About Author

Przyszedł w moim życiu moment, kiedy zaczęłam rozważać samodzielne macierzyństwo. Nie dlatego, że zawsze tak chciałam, czy tak to sobie zaplanowałam. Niestety nie na wszystko w naszym życiu mamy wpływ.

Decyzja o samodzielnym sprowadzeniu na świat dziecka nie jest łatwa na wielu płaszczyznach: emocjonalnej, prawnej, medycznej, finansowej, a w końcu także jej odbioru społecznego. Ale czy to oznacza, że mam rezygnować?