Macierzyństwo – zwłaszcza przy pierwszym dziecku – to ocean braku wiedzy i doświadczenia, stale towarzyszące odczucie braku kompetencji. Od malutkich spraw, do tych naprawdę dużych. Od pierwszej zmiany pieluszki, przystawienia do piersi, przez wiązanie chusty, montaż fotelika samochodowego, bolesne zderzenie z systemem opieki zdrowotnej, po ogromne poczucie niewiedzy i bezradności np. gdy dziecko płacze. Płacze długo, boleśnie… a Ty nie wiesz jaka jest tego przyczyna, jak temu zaradzić, jak dziecku pomóc. Albo kiedy widzisz, że nie starcza Ci pokarmu, i mimo że chcesz karmić piersią nie wiesz co jeszcze zrobić, by pobudzić skutecznie laktację. Albo kiedy widzisz u dziecka zachowania, odruchy, zmiany, i nie wiesz czy mieszczą się w normie czy powinny niepokoić – a przecież tak bardzo nie chcesz przeoczyć niczego ważnego, tak bardzo nie chcesz zawieść jako rodzic. W takich sytuacjach macierzyństwo to także ocean bezradności.
Macierzyństwo to ocean miłości. Kiedy słyszę w nocy, tuż przy swoim uchu, spokojne sapanie swojego dziecka, serce mi pęka nie mogąc pomieścić czułości, tkliwości i poczucia, że dla tego małego człowieka zrobię wszystko. Myślę o tym kim będzie, jakie my będziemy razem, i czuję w sobie ogromną determinację, by świat który nam stworzę, który tworzyć będziemy razem, był dla nas dobry, wspierający, wartościowy, ciepły, radosny. Gdy patrzę w oczy córeczki, widzę wstecznie pokolenia mojej rodziny, widzę też siebie. Kiedy o tym myślę, płaczę z miłości do nich, do nas wszystkich, do siebie malutkiej. Wiem – patos…
Macierzyństwo to także ocean samotności. Zwłaszcza takie jak moje – samodzielne od samiusieńkiego początku – ale myślę że w jakimś stopniu każde macierzyństwo jest samotne. Mam jednak poczucie, że niewielu zrozumie i realnie wyobrazi sobie, jak to jest zostać z każdą decyzją dotyczącą dziecka samemu, póki tego nie doświadczy. Jak to jest czuć tę ogromną odpowiedzialność na swoich barkach, nie dzieloną z partnerem. Jak to jest iść przez codzienność i jej wyzwania, czasem wręcz banalnie przyziemne, bez jego/jej wsparcia i obecności. Wiedziałam że tak będzie, szykowałam się na to – ale tak naprawdę chyba na to nie da przygotować, niezależnie od tego jak się jest samodzielnym. To poczucie samotności bywa obezwładniające. Zwłaszcza o 3.00 w nocy, gdy opadasz z sił, i nie ma obok nikogo kto by na chwilę wziął Cię za rękę, albo chociaż widział Twój trud i był obok, gdy Ty się zmagasz. Będziesz też sama, gdy dziecko zachoruje, gdy stracisz pracę, gdy zwyczajnie nie ogarniesz już kolejnego zadania. Ale także wtedy, gdy rozpierać Cię będzie radość, duma, moc i szczęście – one też nie zostaną podwojone przez czyjąś obecność. Mnie to na razie odbiera czasem oddech, wywołuje lęk odczuwany w całym ciele, obezwładniający, zimny – choć pewnie to oswoję. Widzę w tym nawet potencjał na budowanie swojej siły, poczucia mocy, poczucia pełni – ale to na razie potencjał 😉 Co ważne, ta samotność o której piszę nie oznacza, że nie ma wokół Ciebie ludzi, Twojej wioski, bo…
…macierzyństwo to również ocean wsparcia od osób, które otoczą opieką Ciebie i dziecko, zrobią zakupy, ugotują zupę, wymyją toaletę, wstawią pranie. Rozwieszą balony w salonie, przyniosą sushi na poprawę nastroju, zgarną śnieg i lód z samochodu i zamontują lampę w salonie. Doradzą jak rozkręcać laktację i jak odpuścić wyśrubowane standardy w tym zakresie, by dać sobie samej żyć. To osoby, które popatrzą Ci w oczy i powiedzą: świetnie sobie radzisz, które szczerze docenią to jak wielkiego zadania się podjęłaś i jak dajesz z siebie wszystko, by wykonać je dobrze. To kobiety, które Cię nawet nie znają, a z drugiego końca świata nagrają dla Ciebie wiadomość głosową, wspierającą i dobrą, bo poruszyła je Twoja historia. To przyjaciele, którzy są obecni na komunikatorach, smsach i telefonach – niby daleko, a blisko. To położna która wesprze, lekarz który zrozumie, doula która zapyta jak się miewam, urzędniczka która idzie na rękę, pielęgniarka która cierpliwie tłumaczy, farmaceutka która powie dobre słowo.
Macierzyństwo to oceany. Piękne i przerażające. Przyjazne i groźne. Jesz nad nimi lody, chłodzisz stopy w upał, układasz myśli i znajdujesz sens życia, ale też trzęsiesz się ze strachu w czasie sztormu i opadasz z sił, gdy płyniesz.