Uwielbiam, kiedy rozpromienia się na mój widok lub na dźwięk mojego głosu. Robi to całą sobą – ustami, twarzą, oczami, w końcu też całym ciałkiem, wprawianym w entuzjastyczny ruch. Czuję wówczas, że robię dobrą robotę, bo spokój, zaufanie i radość z kontaktu otrzymuję z jej strony ogromne, nieporównywalne z jej relacją z kimkolwiek innym.
Uwielbiam, kiedy rano dosypiamy razem pod moją kołdrą. Po karmieniu czasem jeszcze zasypia na troszkę, cicho wzdychając z przyjemności. A czasem nie śpimy i łaskoczemy się i prowadzimy dialogi, przerywane jej promiennym uśmiechem. Jej zimne stópki i rączki rozgrzewają się od kontaktu z moim ciałem. A kiedy zamyka oczy, czuję namacalną wręcz ulgę, że i ja jeszcze mogę trochę podrzemać.
Tak, uwielbiam też ten moment, kiedy odłożona do swojego śpiworka tuż obok mnie, zasypia. Gaszę światło. Jest cicho i spokojnie, kot przytula się z mojego drugiego boku, a ja wiem że kilka godzin snu przede mną. Że przez dłuższą chwilę już nic nie muszę, że mogę pooddychać, rozluźnić mięśnie i zasnąć. Sen jest tak przyjemny, tak deficytowy, tak mi bardzo potrzebny.
Uwielbiam, jak opowiada mi po swojemu różne historie, zapewne są to bardzo ważne rzeczy. Mówi przeciągłe „leeeeeeee”, albo krótkie i entuzjastyczne „gu”, ostatnio doszło też roześmiane „hai”. Wyczekuję każdej kolejnej głoski.
Uwielbiam ja całą.