Ambiwalencja to chyba hasło naczelne macierzyństwa. Kochasz to swoje dziecko nad życie, ale kilka razy dziennie masz ochotę wystawić je za drzwi. Marzysz, by wreszcie poszło spać (żeby móc przez chwilę zająć się sobą), a zamiast tego siedzisz, patrzysz na nie i rozczulasz się jak słodko śpi. Czasem żal Ci ściska serce z tęsknoty za dawnym życiem i swobodą decydowania o sobie, a jednoczesnie nie wyobrażasz sobie życia bez tej kruszynki.
Dziś ambiwalencja bardzo silnie dopadła mnie w temacie zostawiania córki z nianią. Czuję wewnętrznie, że nie chcę tego robić, że nie chcę jej jeszcze z nikim obcym na tak długo zostawiać, że to za wcześnie dla niej i dla mnie. A jednocześnie po tym roku razem w domu brak mi już czasem sil i cierpliwosci, by być z córką cały dzień w aktywności, uważności, czułości i spokoju. A niania to przecież chodzący lunapark 😉
Mogłabym też w sumie podejść do tematu inaczej – nie rozkminiać, bo nie mam zwyczajnie wyjścia, muszę zarabiać na nas obie. Jest to bardzo mądra życiowa maksyma: nie przejmować się rzeczami na które nie mamy wpływu. Ale ja tak nie umiem, przynajmniej nie w tym temacie.
Wiem też, że wymyśliłam najlepszy możliwy scenariusz: dwa dni niania, dwa dni babcia w tym jeden ja pracuje zdanie, trzy dni ja (wracam na 4/5 etatu). Wiem, że kontakt z nianią na ogół jest dla dziecka rozwojowy i… ciekawy, fajny, wesoły. A mimo to bardzo się tego boję. Nie o siebie, ale o córeczkę, żeby trudne emocje z którymi się zmierzy, nie były dla niej zbyt przytlaczające.
Ambiwalencja dotyczy też samego powrotu do pracy. Zdaję sobie sprawę, że zaczyna sie nowy etap, całkiem nowa rutyna dnia. I znów – z jednej strony wizja pracy intelektualnej z dorosłymi, czystego i cichego biura, dobrej kawy przy kompie pitej w spokoju – to pociągające. A z drugiej – poczucie, że większość mojego czasu będę poświęcać nie na to, co w moim życiu najważniejsze, jest frustrująca. Boję się też trochę tej nowej rutyny: poranków, kiedy trzeba szereg czynności zrobić na czas (wytłumacz to dziecku…), dojazdy i korki, wychodzenie z pracy niezależnie od tego co się w niej na koniec dnia dzieje. No i totalny brak czasu dla siebie, bo po całym dniu priorytetem (i wewnętrzną potrzebą) będzie kontakt z dzieckiem. Mam poczucie, że zniknę ze swoimi potrzebami jeszcze bardziej. Zawężą się do godziny przed snem, kiedy o uwagę będą walczyć obowiązki z dramatyczną potrzebą odpoczynku.
Staram się wierzyć, że to się ułoży, i że wyciągnę z tego nowego etapu jak najwięcej dobrego. Mam ogromną nadzieję, że córcia też dobrze się odnajdzie w nowej sytuacji. Ale na ten moment – bardzo jestem tym wszystkim zestresowana. Trzymajcie kciuki.