Próbuję się pogodzić z tym, że w zasadzie ostatnio mnie nie ma. Mnie – kobiety, człowieka, kogoś kto ma swoje potrzeby, swoje ciało, swoją wyporność. Jestem ja – matka. Oraz ja – pracownik.
„Ja” pojawia się czasem w tej krótkiej godzinie przed snem, kiedy siadam na chwilę w fotelu w salonie. Bywa też w samochodzie w korku, kiedy piję kawę, słucham podcastu i machinalnie wciskam co chwila sprzęgło i gaz. Bywa też w rozmowie z przyjaciółką czy siostrą, kiedy co prawda mam dziecię na rękach, ale obok są te drugie ręce do pomocy.
Tak, zauważam te wszystkie porady: zadbaj o siebie, stosuj regułę maski tlenowej (najpierw sobie, potem dziecku), szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko. Tylko…. jak to robić – bo przecież zadbanie o siebie odbędzie kosztem czasu z dzieckiem – a tego czasu jest teraz tak mało.
Chciałabym poczytać książkę. Pójść na basen. Wypić leniwie kawę w kawiarni. Porozciągać się na macie. Nic wielkiego, nie mówię o urlopie w tropikach, regularnym czasie na własne pasje, czy weekendowym chodzeniu do kina z przyjaciółmi. Ale żadnej z tych nawet najmniejszych czynności nie wykonam przy 15-miesięcznym dziecku. Czy zatem mam zabrać nam pół soboty, tego czasu który możemy w końcu spędzić razem? Czy to jest mądre? Naprawdę dobre dla mnie, a dla niej?
A przecież w tym całym galopie trzeba znaleźć jeszcze czas na lekarzy, na fizjo, na horyzoncie mam jakiś szpitalny zabieg. Fizjoterapeutka wiedząc, jak wymagający mam czas w życiu, dała mi tylko kilka drobnych, przyjemnych ćwiczeń. I co? Nie jestem w stanie ich zrobić, zmusić się do nich, bo to kolejny obowiązek. A ja ostatnio poza obowiązkami nie mam już niemal nic w życiu.
Układam się sama ze sobą w tym wszystkim, nie poddaję się. Po pierwsze z akceptacją tego etapu i wiarą, że… to etap właśnie. Że będzie jeszcze inaczej, łatwiej za jakiś czas, że córka się będzie rozwijać, zmieniać i znajdzie się jeszcze czas na mnie – człowieka i na mnie – kobietę. Ale też… i to chyba jeszcze ważniejsze, że bycie matką jest teraz najważniejszym elementem mojej tożsamości. Że to jest czas w życiu na to, żeby ta rola wypełniła i zdominowała moje życie, i że jest w tym coś pięknego i naturalnego. Że można za tym podążyć, a resztę odłożyć na później. Nic od siebie więcej nie oczekiwać, nie oczekiwać też więcej od świata. Być w tym.