Odeszłam z pracy, znalazłam nową, zaczynam za miesiąc.
Odeszła moja niania, znalazłam nową, mamy właśnie adaptację,
Wybrałam przedszkole, od września zaczynamy, co będzie rewolucją dla całej naszej rodziny.
Jestem totalnie spięta. To jest tak trudne, na tylu poziomach. Emocjonalnym, logistycznym, a nawet intelektualnym. A kiedy widzę przestraszone i zapłakane oczy mojego dziecka, które obudziło się na spacerze z nową nianią i nie było przy niej mamy, wyrzuty sumienia i złość na poprzednią nianię strzelają w kosmos (swoją drogą to już druga moja niania, która odeszła z dnia na dzień, pisząc smsa – co z Wami ludzie jest nie tak?).
A jednocześnie to jest właśnie ten moment, że mogę odpocząć. Ba – muszę odpocząć, zanim zacznę nową pracę, bo inaczej pierwszego dnia zasnę przy swoim biurku. Balansuję więc między planowanym odpoczynkiem (tak, mam w kalendarzu oznaczone dni kiedy mam opiekę do dziecka i dni wolne i musztruję się, że mają być wolne), a załatwianiem góry spraw zaległych (klocki hamulcowe, wymiana opon, nowa umowa na telefon, zmiana internetu na światłowód, stomatolog dla córki, endokrynolog dla mnie, webinar o odpieluchowaniu, nowe dokumenty, porządek w ciuchach (ręka w górę komu się jeszcze walają zimowe ciuchy i buty), potem jeszcze badania medycyny pracy itp. itd., ta lista się nie kończy…).
To zabawne, kiedyś kiedy szłam do nowej pracy, dużo myślałam o tym jak sobie poradzę, jakie wyzwania przede mną, z kim będę pracować, trochę reserchowałam, ogólnie poświęcałam temu tematowi myśli i emocje. Teraz myślę głównie o tym, jak to zorganizować, by na 9.00 pojawiać się w biurze umyta, ubrana, umalowana, jak to zrobić by córka nie płakała i czuła się bezpiecznie kiedy będę wychodzić, i jak przestawić się na komunikację miejską bo nowe biuro w strefie płatnej. I jak ogarnę zakupy bieżące, które robiłam błyskiem wracając z pracy do domu – bo bez samochodu tego nie zrobię. To taka proza życia, takie niby pierdoły, jak to że czasem muszę planować…. wynoszenie śmieci. Serio serio. Wyjście z domu z malutkim dzieckiem, kiedy nie ma windy, z workami na śmieci, to nie jest bułka z masłem. Jeszcze pal sześć teraz, ale zimą? Dramat. No – mikrodramat – niech będzie 🙂
Na szczęście jak już się tak nastresuję, to przychodzi poczucie humoru i dystans, że jakoś to będzie i że naprawdę są większe problemy. Tak jak nauczyłam się zamawiać pieluchy w subskrypcji z dostawą do domu, mieć cały zamrażalnik pierogów oraz jak prawie zamieszkałam w paczkomacie, tak pewnie znajdę inne drobne ułatwiacze życia w nowej rzeczywistości. A w komunikacji miejskiej można w końcu poczytać w spokoju, kto wie, może to będzie mój „me time”?