Trudno powiedzieć, kiedy się poznaliśmy, bo praktycznie znamy się całe życie. Nigdy nie mieszkaliśmy w jednym mieście, zawsze w dwóch różnych, ale byliśmy sobie bardzo bliscy. Przez wiele, wiele lat spędzaliśmy razem wakacje, w górskiej stacji turystycznej. Tam dowiadywaliśmy się kim jesteśmy, tam rozgrywały się pierwsze miłości, tam oglądaliśmy wspólnie gwiazdy, piekliśmy kiełbasę nad ogniskiem i darliśmy się do gitary wniebogłosy. Do tej pory pamiętam, jak śpiewał „Obławę” Kaczmarskiego. Teraz dzielą nas kontynenty i oceany, a jednak bliskość pozostała.
„Mam takie małe marzenie, że to on mógłby być ojcem Twojego dziecka, a ja jego babcią” – powiedziała mi kilka tygodni temu jego mama. Jego tata siedział obok i potakiwał. „Nie…. to by było zbyt skomplikowane dla wszystkich, dla mnie, dla niego, dla dziecka, dla partnera…. nie…. to nie wchodzi w grę” – odpowiedziałam.
Ale umysł został poruszony, a myśli wróciły do analizy. Zaczęłam ten scenariusz rozkładać na czynniki pierwsze, za i przeciw, z każdej strony. To byłoby trudne, na wielu płaszczyznach. Ale… czy nie lepsze dla tego maleńkiego człowieka, który gdzieś czeka na pojawienie się na tym świecie? Świadomość kto jest tatą, fantastyczni dziadkowie, cudowne geny, możliwość posiadania relacji z ojcem biologicznym, nawet jeśli pojawi się z czasem w naszym życiu tata emocjonalny, codzienny. Sformułowanie „to nie wchodzi w grę” przestało być dla mnie aż tak pewne.
To była prawdopodobnie najdziwniejsza wiadomość, jaką w życiu komukolwiek zostawiłam. Czekam.