Trzecia próba najprawdopodobniej się nie powiodła. Piszę że najprawdopodobniej – a nie na pewno – bo ostateczne potwierdzenie będzie jutro. Niemniej szanse już malutkie. Zabolało. Rozczarowało. Zabrało energię i radość. Pewnie na chwilę, bo przecież za 2 tygodnie kolejna próba. Ale na ten moment mi ciężko.
Przyznaję, że mnie to też zdziwiło, bo czułam się w tym cyklu inaczej. Być może jednak tak bardzo wypatrywałam symptomów, że je zobaczyłam mimo ich braku? To przecież kwestia interpretacji, w tych pierwszych dniach i tygodniach. A może coś się dzieje znów z moją tarczycą albo w hormonach? No nic, do sprawdzenia.
Wiem, że z psychologicznego punktu widzenia najlepiej koncentrować się na procesie, nie na wyniku. Celebrować ten czas, nawet jeśli niesie nieudane próby. Celebrować kobiecość, doceniać siebie i swoją odwagę, dbać o ciało. Ale to nie takie łatwe.
Pociesza fakt, że mogę nadal coś zrobić, by zwiększyć swoje szanse. Będę szukać położnej, która wykonałaby kolejną inseminację domacicznie (dla przypomnienia – lekarz nie może oficjalnie i legalnie przeprowadzić takiego zabiegu w gabinecie dla kobiety-singielki). Dziękuję politykom, którzy 5 lat temu wprowadzili takie prawo. Co za osły.
Jest też nadal otwarta kwestia stymulacji hormonalnej, z której dotąd nie korzystałam. Tyle, że wzrasta wówczas ryzyko ciąży mnogiej. Czy bym jej podołała? Czy dałabym sama radę wychować bliźniaki? Nie wiem…
Wsiadam więc w samochód i wyjeżdżam na weekend. Spróbuję oderwać głowę, zatroszczyć się o siebie, znaleźć w sobie miejsce zarówno dla tego rozczarowania, jak i nadziei, jak i czułości dla siebie.
Smutno :/ I ta ogromna samotność, której chyba nikt ie jest w stanie zmniejszyć. Nikt, kto razem ze mną nie stara się o to dziecko.