Świadomość, że zdecydowałam się na samodzielne macierzyństwo, napawa mnie dumą i poczuciem własnej siły i sprawczości. Jestem z siebie dumna, że się zdecydowałam, że realizuję ten trudny plan mimo przeciwności, że mam odwagę walczyć o swoje szczęście i marzenia. Że mam odwagę być inna, działać inaczej niż większość ludzi, wiedząc przecież że nie wszyscy będą moje wybory rozumieć czy wspierać.
Ta ścieżka nie jest jednak w naszym społeczeństwie i polskich uwarunkowaniach łatwa. System prawno-medyczno-społeczny jest naprawdę niesprzyjający. Wystarczy, że lekarz który mi dotąd pomagał, zgadzając się na to by przesyłki z banku dawców przychodziły na jego nazwisko i adres (tak stanowi duńskie prawo), wyjechał na 2 miesiące. I koniec, jestem uziemiona. Poczucie sprawczości leci na pysk, zastąpione bezsilnością. Uśmiech zastępuje smutek, który tylko czai się żeby wypaść z szafy przy pierwszej sprzyjającej okazji: że zamiast tworzyć dziecko z miłości w związku z mężczyzną, muszę rozmawiać o swoich najintymniejszych sprawach z najróżniejszymi ludźmi wokół, by znaleźć innego lekarza, gotowego mi pomóc.
Siłę podkopuje też czasem świadomość, że żyję w kraju, w którym większość ludzi najchętniej wysłałaby mnie za to co robię na przymusowe rekolekcje, część wysłała nawet do ciupy, a część na mnie napluła. Choć to akurat najczęściej jednak wywołuje we mnie twardość, siłę i nieugiętość – że się nie poddam i naprawdę nie muszę się przejmować tym, co myślą inni.
Jednocześnie w tej całej historii z szukaniem zastępczego lekarza, znalazłam też powody do uśmiechu. Wywołały je pozytywne, pełne zaangażowania reakcje kilku osób, ich gotowość by działać i uruchomić wszelkie znajomości, by mi pomóc. Nie patrząc na swoje osobiste plany, poświęcili swój czas i energię, by znaleźć rozwiązanie. Ślą w moim kierunku dobre myśli, ciepłe słowa, wsparcie, modlitwy i mantry. Bardzo to dla mnie ważne i wspierające, na wielu poziomach.
Zauważyłam też, że kilka z bliskich mi osób na moje ostatnie trudności zareagowało dość obojętnie. Spodziewałam się nieco bardziej zaangażowanej reakcji. Z drugiej strony – nikt nie ma obowiązku mi pomagać, nie każdy też dysponuje wystarczającym zasobem empatii i umiejętności wyrażenia swojego wsparcia. Staram się też z szacunkiem podejść do każdej odmowy i każdego dyskomfortu, który leczony jest zazwyczaj ciszą lub dystansem. Ich prawo.
Ja idę dalej.