Ostatnio było trochę o smutku, o walce z systemem. O tym jak trudno emocjonalnie jest starać się o dziecko samodzielnie, ale też jak wali się głową w mur systemowych ograniczeń. Nie chciałabym tego smutku, frustracji i ciężaru w żaden sposób umniejszać, czy mu zaprzeczać. Ale jednocześnie też nie chcę pozwolić mu zamienić się w kamień w żołądku, którego nie sposób już będzie po jakimś czasie ruszyć.
Dlatego po takich chwilach słabości, po wypłakaniu już największych problemów, ważne jest dla mnie wzmocnienie się, otrzepanie tyłka i poszukanie dostępnych rozwiązań. Przekucie frustracji w działanie. Zastanowienie się, czy mogę zwiększyć jeszcze dodatkowo swoje szanse, czy mogę coś jeszcze zrobić, aby przybliżyć się do marzenia o dziecku. Z medycznego punktu widzenia takim rozwiązaniem jest inseminacja domaciczna z nasieniem dawcy, którą wykonać może położna lub lekarz, a która dla par jest w Polsce dostępna. No właśnie… dla par… Nie pozostało mi zatem nic innego, jak znaleźć odpowiedniego lekarza i stać się – przynajmniej formalnie – kobietą w związku.
„Powiedz mi, jak zostanę tatą” – zażartował, przytulając mnie na do widzenia. Przedziwnie plotą się te nasze ścieżki. Czy z biegiem czasu, za kilka lat, pomyślę sobie że właśnie po to pojawił się w moim życiu? Być może, jednak dziś nie stać mnie jeszcze na taki dystans. Kolana mam ciągle mięciutkie, kiedy go widzę, a tęsknota nadal wywala mnie czasem z codziennego toru.
Kilka dni później uścisnęliśmy sobie ręce z lekarzem, z życzeniami byśmy nie musieli się spotykać ponownie. Ruszyłam w trasę powrotną. Droga wiodła przez las, serwując piękne widoki, buchając żółtawą zielenią końcówki lata. Słuchałam ulubionych kawałków, na telefonie widziałam powiadomienia wspierających wiadomości od przyjaciół. Włosy pachniały mi jeszcze jeziorem z poprzedniego dnia. Na języku nadal czułam mocną poranną hotelową kawę. Świeciło słońce.
Zapamiętam tę chwilę pod powiekami.