…a będzie Ci dane? Bardzo nie lubię tego powiedzenia, bo chcę wierzyć że za zaangażowaniem, wysiłkiem, odważnym opowiedzeniem się za swoimi pragnieniami, idzie ich spełnienie. A nie za wdupiemaniem. A najbardziej nie lubię tego stwierdzenia w kontekście damsko-męskim. No ale ja nie o tym… ja bardziej o tym, na co warto mieć wyjebane, albo przynajmniej warto się tego trochę nauczyć. Ja właśnie zaczęłam tę naukę.
Chodzi o „dobre rady”, chodzi o wszystkie stwierdzenia „musisz, powinnaś”, chodzi o wypowiadane ze zdziwieniem „ale dlaczego Ty…”, o wszystkie „chyba przesadzasz”, o wymowne uniesienia brwi. Co jeszcze trudniejsze – także o obojętność czy brak zainteresowania od bliskich ludzi w tematach, które wybiegają poza ich doświadczenie i wiedzę.
Fuck it. Pierdol to. Rób swoje. Myśl swoje.
To mocne słowa, ale uwalniające w momencie, gdy czuję irytację czy złość. Potem staram się o tym myśleć łagodniej: „to są ich ograniczenia”, „to są ich opinie”, „to jest ich poziom rozumienia”, i najważniejsze – to nie ma nic wspólnego ze mną, nie świadczy o mnie, ani o ich stosunku do mnie, to świadczy tylko o nich i o tym co mają w głowie, sercach, o ich doświadczeniu i możliwościach.
Teraz to ja kreuję świat dla siebie i swojego dziecka, na swoich zasadach i w ramach moich możliwości, robiąc miejsce dla spraw które uznaję za ważne i ignorując te, które w mojej opinii takie nie są. To ja poniosę za to odpowiedzialność, bo pewnie popełnię błędy. Nie upieram się, że zawsze mam rację, jestem gotowa słuchać gdy ktoś powołuje się na mądre źródła, albo kiedy wyraźnie zaznacza że mówi o sobie i swoim doświadczeniu – a nie o mnie przez pryzmat siebie, narzucając czy nie szanując – albo nawet nie zauważając – mnie jako osoby o innym zdaniu czy w wątpliwościach.
To jak paskudny czasem mamy ten nawykowy język, jak nieuważnie się nim posługujemy, jak ciągle oceniamy, jak bez szacunku podchodzimy do innych i ich wyborów, bez czułości i zrozumienia dla ich miękkich kawałków, ich rozterek, ich emocji, ich decyzji – jest okropne.
Trudno jest też czasem wyłączyć oczekiwania względem bliskich. Bo olać, zignorować reakcje czy zachowania postronnych osób jest mi łatwo. Ale bliscy… to trochę inna sprawa. Mam odruch, żeby chcieć tłumaczyć, żeby zrozumieli mój punkt widzenia… więcej… może nawet chcę by się trochę zmienili? By w końcu dali to, czego kiedyś nie umieli? Walka z wiatrakami…. nie dadzą przecież czegoś czego nie pojmują i nie mają w sobie…. Tak, łatwo się domyślić, że mówię głównie o rodzicach. Większość z nas to zna, doświadcza tego. Uczę się więc brać od nich to, co potrafią dać a co jest bezdyskusyjnie dobre, i nie oczekiwać tego czego nie potrafią dać, i… mieć wyjebane na to, co podnosi mi ciśnienie.
Po co się denerwować. Olać. Robić swoje. Moja nowa mantra, dość uwalniająca. To co oni robią czy mówią, przecież świadczy tylko o nich, nie o mnie. To nie musi już dotykać mnie i mojej córki, bo ten nasz świat tworzę teraz już ja. Oni w nim są, owszem, ale nie są już w jego centrum. I to oni – ostatecznie – będą musieli się dostosować do moich zasad. Ja też ustąpię, gdy nie będzie chodzić o zasadnicze sprawy. Ale znów – to ja zdecyduję gdzie ustąpię, a gdzie nie. Duża w tym moc 🙂