Lubię czuć się wyjątkowa, naprawdę. Ale fakt, że moje „anomalie somatyczne” jak to określono w wynikach badań, wpłynęły na wyniki badań genetycznych dziecka, co zdarza się może raz czy dwa na kilkadziesiąt tysięcy przypadków, to już wcale nie takie fajne. Dwa tygodnie stresu, lęku, smutku, bezsilności i nachalnie pchających się do głowy czarnych scenariuszy. Rozmowy z genetykiem, skierowania do szpitala, wiecznie zajęta linia do umawiania zabiegów – zderzenie z państwową służbą zdrowia.
Ostatecznie jednak odstąpiłam od inwazyjnych badań diagnostycznych. Zostałam w swojej głowie przy „anomaliach somatycznych” i świadomie zostawiłam ten temat. Zwyciężyła Nadzieja i Wiara… i argumenty genetyka. I w końcu przyszedł – nieśmiały i umiarkowany – ale jednak Spokój.
To, co ponownie uświadomił mi ten czas, to fakt, że bardzo już chcę zadbać o siebie i córeczkę. Chcę mieć przestrzeń na przeżywanie swojej ciąży. Nie chcę codziennie przekraczać siebie – swojego ciała i psychiki – intensywnie pracując. Tak się składa, że mam bardzo angażującą pracę, nie da się jej robić „na odwal się”, zresztą – ja tak nie umiem. Mój mózg jest teraz jak sitko, moje emocje po półtora roku totalnego rollercastera są wykończone, moje ciało potrzebuje spokoju, krzyczy do mnie migrenami i kolejnym już zapaleniem mięśnia w obrębie szyi i ramion. Wysłuchałam go więc. Przekazuję właśnie obowiązki i niebawem zaczynam zwolnienie.
Czuję, że przede mną piękne i lekkie miesiące, zanim jeszcze zamienię się w ciężkiego wieloryba. Miesiące przeżywania tego, co najważniejsze. Oswajania się z tym, że niebawem na świecie pojawi się moja córka. Dbania o swoje ciało. Dbania o swoje emocje, zbierania sił na nowe. Kontaktu z naturą, przyrodą, czerpanie z jej siły. Czucia życia.
Can’t wait.