Nareszcie osadziłam się mocno w swojej ciąży, rozgościłam w nowej sytuacji. Chyba dopiero od niedawna mam odwagę zaufać i uwierzyć, że tak – za kilka miesięcy powitam na świecie moją córeczkę. USG „połówkowe” wyszło wzorowo, dziewczyna rozwija się pięknie, nic nie wzbudziło niepokoju. Mój brzuch jest już mocno widoczny, zwłaszcza kiedy jestem w obcisłym stroju, ale jeszcze tak bardzo mi nie przeszkadza w funkcjonowaniu.
Jestem w trakcie aranżowania na nowo swojej sypialni, aby służyła nie tylko mnie, ale też dziecku. Organizujemy też pokój dla mnie i córki u moich rodziców, bym mogła tam wpadać kiedy będę już wyczerpana i spragniona, by ktoś na chwilę przejął opiekę lub ogarnianie życia wokół. Innymi słowy – syndrom wicia gniazda na całego. Farby wybrane, meble zamówione, negocjacje co do funkcjonalności i estetyki pokoju przeprowadzone z sukcesem 😉
Stosik książek dotyczących ciąży, porodu, karmienia piersią, rodzicielstwa bliskości, Montessori etc. urósł na tyle, że przeniosłam go na osobną półkę. Zabawne – niby wszystko już czytam na Kindle – ale książki związane z rodzicielstwem chcę mieć papierowe. Wręcz lubię sobie na nie popatrzeć.
Mam już swoją doulę, obecnie szukam położnej środowiskowej, a także szkoły rodzenia gdzie jest szansa na zajęcia stacjonarne mimo covidu, wybieram też szpital. Myślę również o znalezieniu grupy wsparcia dla mam w ciąży, czy kręgów kobiet w ciąży, a może grup dla samodzielnych matek?
Mimo, że jak napisałam na początku, osadziłam się już w swojej ciąży, nadal kiedy rano się budzę, to pierwszą myślą jest: „rany, wiesz co? jesteś w ciąży!”. Kiedy na usg widzę jak córeczka rusza ustami, jak macha rączkami i nóżkami, jak obserwuję pracę jej serca czy inne narządy – nie mieści mi się w głowie, że tam w moim brzuchu jest takie nowe życie. Mimo, że przecież nie tylko ją widzę, ale nawet już czuję jak się porusza. Człowiek w człowieku. Ależ to natura cudacznie wymyśliła.