Zabrakło mi słów na blogu. Tak jakbym zawiesiła się, chyba w oczekiwaniu. A przecież tyle się dzieje – mimo, że właśnie czekam – na badania genetyczne. Jutro będę wykonywać test SANCO z krwi, potem oczekiwanie na wyniki, a w kolejnym tygodniu kluczowe USG (tak zwane genetyczne). To dwa najważniejsze badania, które pozwolą stwierdzić, czy płód rozwija się prawidłowo i nie ma poważnych wad . Nie chcę nawet myśleć, co będę musiała przejść, jeśli okaże się, że coś jest nie tak. Odsuwam takie myśli, skupiając się na wizji, że wszystko będzie dobrze. Napięcie jednak jest.
Tymczasem już dwa razy podglądałam mojego malucha na usg. Machał/machała do mnie rączkami i nóżkami, kręcąc się i robiąc fikołki. Za drugim razem słodko spał/spała. Serduszko bije jak trzeba, wielkość dziecka jest książkowa, a nogi ma długie (po mamusi). Wszystko to wygląda bardzo dobrze. Wzrusza mnie bardzo jego/jej widok, patrzę jak na cud jakiś, coś niemożliwego, nieprawdopodobnego, a po każdym usg wyfruwam z kliniki jak na skrzydłach, pełna wiary ze wszystko będzie dobrze.
Dolegliwości ciążowe rozhulały się w międzyczasie na całego. Odruch wymiotny miałam momentami tak silny, że nie mogłam umyć zębów, czy otworzyć lodówki, by nie biec wymiotować. Brak sił na cokolwiek, odpoczywać musiałam nawet po wzięciu prysznica, pierwszy raz w życiu zdarzało mi się przez kilka dni nie wychodzić w ogóle z domu. Był też tydzień, kiedy poszłam na zwolnienie – nie dawałam już rady pracować, zasypiałam wieczorem z płaczem, że nie chce się już tak spinać.
Teraz jest już ciut lepiej. Zęby myję normalnie, od kilku dni nie wymiotuję. Za to… wysiadły mi jelita oraz wróciły migreny. Biorę leki rozkurczowe i syrop ułatwiający trawienie. Ale mimo tych dolegliwości mam poczucie, że idzie ku lepszemu… oby…. bo już sama sobą jestem zmęczona. I trymestr się jednak właśnie kończy, więc już naprawdę zaraz powinno być lepiej 🙂