IVF – checked!

I

Moje życie ostatnio mocno zawęziło się do tematu in-vitro, wypełniło je, pochłonęło większość moich zasobów (czasowych, emocjonalnych i… finansowych). To proces, który pochłania i przesłania wszystko inne. A może…. świadomie pozwoliłam, by takim się stał, by go prawdziwie przeżyć i to na nim się skoncentrować?

Trochę „pomogło” w tym samopoczucie na stymulacji. Zastosowaliśmy – jak przy procedurze rok temu kiedy mroziłam jajeczka – protokół z antagonistą, czyli stymulację hormonalną Puregonem i w odpowiednim momencie – także Orgalutranem. To oznacza zastrzyki dwa razy dziennie i stały monitoring poprzez obserwację pęcherzyków na usg oraz poprzez badania poziomu hormonów z krwi. W pierwszych dniach samopoczucie było ok, potem zaczęły się bóle głowy (znak, że poziom estradiolu zaczął wybijać w górę), ale wystarczało wzięcie nurofenu, drzemka w ciągu dnia, spacer i dawało się to ogarnąć. Gorzej zrobiło się w kolejnym tygodniu, bo „straciłam swój mózg”. Serio, skupienie się na jakimś bardziej złożonym zagadnieniu, zorganizowanie się etc. stawało się ponad moje siły. Do tego doszły depresyjne stany. Postanowiłam więc nie zmagać się sama ze sobą, bo na myśl o pracy zaczynałam odczuwać duży stres i lęk, i wzięłam tygodniowe zwolnienie lekarskie. Jedna z najlepszych decyzji ostatnich tygodni.

Przed procedurą pobrania komórek – poza dość naturalnym napięciem – byłam w dodatkowym stresie. Bałam się, żeby nie powtórzyła się sytuacja sprzed roku, kiedy wyhodowałam 15 komórek, a pobrać udało się jedynie 7, ze względu na pechowe ułożenie jednego jajnika, uniemożliwiające wbicie igły w rosnące w nim pęcherzyki. Kiedy chodziłam ostatnio na usg, „pechowy” jajnik ciągle uciekał badaniu, układając się tak że na pierwszym planie była żyła biodrowa, do której w czasie zabiegu nie powinno się nawet zbliżać. A na ostatnim usg prawy jajnik… zainspirował się tym lewym… :/

Ostatecznie jednak zabieg udał się nadspodziewanie dobrze i udało się pobrać… aż 17 komórek 🙂 Kiedy to usłyszałam, mimo że jeszcze byłam naćpana lekami po krótkiej narkozie, miałam ochotę skakać pod sufit. Dla 40latki to naprawdę świetny wynik. Wielka ulga i radość 🙂 Siedziałam więc na szpitalnym łóżku, podłączona do różnych urządzeń monitoruących, piłam herbatę i plotkowałam z lekarką i pielęgniarką. Zapamiętuję to jako jeden z najszczęśliwszych momentów w ostatnich miesiącach.

Teraz odpoczywam, regeneruję się po zabiegu. Krwawienie powoli ustaje, brzuch powoli przestaje boleć, a ja… odzyskuję swój utracony mózg 🙂 Kolejna wielka ulga. Zaczynam też stymulację progesteronem, szykując się do pierwszego transferu w przyszłym tygodniu. Piłka w grze.

About the author

mama_sama

Przyszedł w moim życiu moment, kiedy zaczęłam rozważać samodzielne macierzyństwo. Nie dlatego, że zawsze tak chciałam, czy tak to sobie zaplanowałam. Niestety nie na wszystko w naszym życiu mamy wpływ.

Decyzja o samodzielnym sprowadzeniu na świat dziecka nie jest łatwa na wielu płaszczyznach: emocjonalnej, prawnej, medycznej, finansowej, a w końcu także jej odbioru społecznego. Ale czy to oznacza, że mam rezygnować?

Add comment

By mama_sama

Ostatnie wpisy

Najnowsze komentarze

Archiwa

Kategorie

Meta

About Author

Przyszedł w moim życiu moment, kiedy zaczęłam rozważać samodzielne macierzyństwo. Nie dlatego, że zawsze tak chciałam, czy tak to sobie zaplanowałam. Niestety nie na wszystko w naszym życiu mamy wpływ.

Decyzja o samodzielnym sprowadzeniu na świat dziecka nie jest łatwa na wielu płaszczyznach: emocjonalnej, prawnej, medycznej, finansowej, a w końcu także jej odbioru społecznego. Ale czy to oznacza, że mam rezygnować?