Nowa metoda, nowa nadzieja

N

Siedziałam pod gabinetem zabiegowym i czekałam na pobranie krwi. Byłam zdenerwowana – o ile przez niemal dwa tygodnie udawało mi się zachować względny spokój – to jednak tuż przed tym momentem, kiedy miałam dowiedzieć się wyniku, napięcie było duże. Spotkałam swoją lekarkę na korytarzu i na proste „jak się czujesz” poczułam, że łzy zbierają mi się pod powiekami. Nie wierzyłam, że się uda, a kiedy kilka godzin później otwierałam na komputerze wyniki badań, okazało się że moja intuicja była słuszna. Hormon ciążowy nie został wykryty.

Pamiętam, że tego dnia pracowałam na autopilocie, robiłam co trzeba, rozmawiałam z ludźmi, ale mnie z nimi tak naprawdę nie było. Było mi cholernie smutno, byłam zawiedziona i rozżalona, nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Czułam się kompletnie bez siły. Nie wiedziałam w czym znaleźć choć chwilowe ukojenie – a pandemia te możliwości drastycznie jeszcze zawęziła. W końcu uznałam, że po prostu nie tylko zaakceptuję swój smutek i złe samopoczucie, ale nie będę nawet tego ukojenia szukać – wezmę wszystko takie, jakie jest.

Prawa natury jednak nie dały mi osiąść w tym smutku. Z logiki cyklu miesięcznego bowiem wynika, że moment kiedy kobieta dowiaduje się, że nie jest w ciąży, zbiega się mniej więcej z pierwszym dniem cyklu. A to z kolei jest moment, kiedy trzeba szybko robić kontrolne usg i przygotować się do brania leków hormonalnych – jeśli się chce podejść do kolejnej próby. A ja chciałam.

W ten sposób z marszu rozpoczęłam działanie: badania kwalifikując do in vitro, papierologia, wybór dawcy, test na Covid. Ustaliłyśmy z lekarką jakim protokołem będę szła podczas stymulacji, jakie leki będę przyjmować. Z pracodawcą ustaliłam, że pracuję głównie zdalnie, aby zminimalizować ryzyko zakażenia w czasie procedury. I w ten sposób otworzyłam kolejny, nowy rozdział w moich staraniach.

Jestem dobrej myśli, nowa metoda przyniosła mi nową nadzieję. Tak jak ostatnio przestałam już czytać o ciąży, inseminacjach, płodności, macierzyństwie – bo wywoływało to napięcie – tak teraz powolutku do tego wracam. Myślę, że tym co było trudne w inseminacjach była pewna bezradność wobec sił natury. Robiłam wszystko co mogłam, ale jednak zapłodnienie i przetrwanie zarodka, było w rękach Natury. Teraz jest tak jedynie częściowo – powiedzmy że jedna ręka to Nauka (in-vitro), a dopiero druga to Natura 😉 Mam więc poczucie większego wpływu. I dużo więcej nadziei.

Dwa zastrzyki już za mną, stymulacja rozpoczęta. Ale o tym już w kolejnym wpisie.

About the author

mama_sama

Przyszedł w moim życiu moment, kiedy zaczęłam rozważać samodzielne macierzyństwo. Nie dlatego, że zawsze tak chciałam, czy tak to sobie zaplanowałam. Niestety nie na wszystko w naszym życiu mamy wpływ.

Decyzja o samodzielnym sprowadzeniu na świat dziecka nie jest łatwa na wielu płaszczyznach: emocjonalnej, prawnej, medycznej, finansowej, a w końcu także jej odbioru społecznego. Ale czy to oznacza, że mam rezygnować?

Add comment

By mama_sama

Ostatnie wpisy

Najnowsze komentarze

Archiwa

Kategorie

Meta

About Author

Przyszedł w moim życiu moment, kiedy zaczęłam rozważać samodzielne macierzyństwo. Nie dlatego, że zawsze tak chciałam, czy tak to sobie zaplanowałam. Niestety nie na wszystko w naszym życiu mamy wpływ.

Decyzja o samodzielnym sprowadzeniu na świat dziecka nie jest łatwa na wielu płaszczyznach: emocjonalnej, prawnej, medycznej, finansowej, a w końcu także jej odbioru społecznego. Ale czy to oznacza, że mam rezygnować?