Kropeczka

K

„Na jaką muzykę miałabyś ochotę?” – zapytała mnie lekarka, kiedy szykowałyśmy się do zabiegu transferu. Wybrałam delikatną, jazzową, z wyraźnie zarysowaną ścieżką melodyczną fortepianu. Cieszyłam się, że to moja lekarka dokonywała zabiegu, jesteśmy już ze sobą zżyte, poza tym mam przeczucie, że ma szczęśliwą rękę.

Sam zabieg transferu, czyli umieszczenia w macicy wyhodowanego metodą in-vitro 5dniowego zarodka, to dla mnie niesamowite połączenie nauki z magią. Z jednej bowiem strony jest to ogromny triumf nauki: najpierw pobranie komórek jajowych, potem zapłodnienie ich poza organizmem kobiety, następnie obserwacja pod mikroskopem podziału komórkowego, tak aby wyselekcjonować prawidłowe blastocysty, aż w końcu podanie zarodka i zamrożenie pozostałych. Z drugiej zaś strony, kiedy nie patrzę na to medycznie, to zdaję sobie sprawę, że kiedy słuchałam delikatnych nut fortepianu, otoczona ciepłem i opieką lekarki i położnej, wewnątrz mnie zaszczepione zostało nowe życie. Czyż to nie magia?

Można myśleć o tym, że zabieg in-vitro – zwłaszcza z dawcą – odziera tworzenie nowego życia z emocji, że jest zdehumnizowany. Otóż nie – owszem nie ma tam seksu i obecności mężczyzny (nie licząc milionów plemników jakiegoś faceta ze Skandynawii). Ale jest cała wioska kobieca: lekarzy, położnych, pielęgniarek, embriologów (w większości to kobiety). Jest możliwość zobaczenia swojego dziecka kiedy ma…. 1 dzień, potem 2 i w końcu 5 – dostałam zdjęcia spod mikroskopu. Można oglądać na ekranie usg jak zarodek umieszczany jest w macicy i jak świeci się podłoże, na którym osiada. To taka malutka świecąca Kropeczka. Czy to nie magia, emocje, czułość zahaczająca o miłość?

A teraz trochę konkretów „systemowych”, czyli łyżka dziegciu w tym wszystkim. A nawet dwie łyżki. Dla przypomnienia: procedura in-vitro nie jest w Polsce dostępna dla kobiet singielek. Możliwa jest tylko dla par (niezalenie czy małżeńskich, czy nie). Co to realnie oznacza? Że jeśli jesteś singielką (albo kobietą w związku jednopłciowym), musisz przedstawić zaświadczenie z Urzędu Stanu Cywilnego, że Twój „partner” deklaruje ojcostwo dla dziecka poczętego w wyniku tej procedury. Alternatywnie – musisz znaleźć klinikę, która podejmuje ryzyko nie posiadania porządku w papierach i omija prawo, przymykając oczy na oczywisty fakt, że żadnego partnera nie ma. Nie jest to łatwe, bo mało która klinika pozwoli sobie narazić się Ministerstwu Zdrowia, który może odebrać możliwość uczestnictwa w programie, dofinansowującym procedurę in-vitro z budżetu państwa.

Druga łyżka dziegciu to strona finansowa całego przedsięwzięcia. Koszt całego procesu: stymulacji hormonalnej z monitoringiem, leków hormonalnych, pobrania komórek jajowych w narkozie, rozmrożenia komórek sprzed roku (to akurat specyfika mojej sytuacji – mroziłam jajeczka rok temu), zapłodnienia nasieniem dawcy, oceny rozwoju zarodków, podania pierwszego zarodka oraz zamrożenia pozostałych – to bagatelka ok 16 tyś zł. Trzeba tu wziąć pod uwagę także to, że po przekroczeniu 40 roku życia nie otrzymuje się już refundacji kosztów leków do stymulacji, jak również to, że wszelkie procedury in-vitro z dawcą, nie podlegają dofinansowaniu ze strony Państwa.

Powiedziawszy to wszystko powyżej, wracam myślami do mojej Kropeczki, którą widziałam na ekranie podczas procedury. Nie wiem, czy właśnie zadomawia się we mnie, nie sposób się tego dowiedzieć. Mogę mieć tylko wiarę i nadzieję, a także dbać o siebie najbardziej jak to możliwe. Położna mówiła, żebym czule rozmawiała ze swoim brzuchem. Trudne to, bo z jednej strony jak patrzę na zdjęcia to zalewa mnie fala czułości, z drugiej…. jak pozwolić sobie na takie całkowite puszczenie marzeń w ruch? Jak mówić do swojego brzucha, nie wiedząc czy ktoś tam naprawdę jest i się rozwija? Jak w razie niepowodzenia – nie spaść z tej chmurki tak bardzo boleśnie? Może już lepiej na żadną chmurkę się nie wdrapywać?

Trzymaj się Kropulku <3

About the author

mama_sama

Przyszedł w moim życiu moment, kiedy zaczęłam rozważać samodzielne macierzyństwo. Nie dlatego, że zawsze tak chciałam, czy tak to sobie zaplanowałam. Niestety nie na wszystko w naszym życiu mamy wpływ.

Decyzja o samodzielnym sprowadzeniu na świat dziecka nie jest łatwa na wielu płaszczyznach: emocjonalnej, prawnej, medycznej, finansowej, a w końcu także jej odbioru społecznego. Ale czy to oznacza, że mam rezygnować?

Add comment

By mama_sama

Ostatnie wpisy

Najnowsze komentarze

Archiwa

Kategorie

Meta

About Author

Przyszedł w moim życiu moment, kiedy zaczęłam rozważać samodzielne macierzyństwo. Nie dlatego, że zawsze tak chciałam, czy tak to sobie zaplanowałam. Niestety nie na wszystko w naszym życiu mamy wpływ.

Decyzja o samodzielnym sprowadzeniu na świat dziecka nie jest łatwa na wielu płaszczyznach: emocjonalnej, prawnej, medycznej, finansowej, a w końcu także jej odbioru społecznego. Ale czy to oznacza, że mam rezygnować?