Jakoś nie mogę się ogarnąć. Ciągle wydaje mi się, że jest weekend i za chwilę wrócę do pracy. Nie mogę w pełni wyluzować. Moja głowa jest w trybie planowania, efektywności, realizacji zadań – nawet tych w życiu prywatnym – jeszcze nie umiem się z tego wyplątać. Pewnie potrzeba czasu.
Jednocześnie ciągle coś dzieje się z moim ciałem i zdrowiem, co nie pozwala w pełni się zrelaksować i poczuć przyjemności życiowej zmiany i luzu. Weszły silne bóle brzucha i dolnego odcinka kręgosłupa. A przecież ledwo co poradziliśmy sobie z bólami głowy i ramienia – w zasadzie jesteśmy jeszcze w procesie wychodzenia z nich. Ból brzucha był jednak tak silny, że wylądowałam na awaryjnej kontroli ciążowej z usg – na szczęście z córką wszystko ok. Jednak macica się bardzo napina, więzadła są naciągnięte do granic, córka szaleje robiąc fikołki i kopiąc całe otoczenie, a spory już brzuch powoduje zmiany w środku ciężkości i postawie. Do tego dochodzą problemy z jelitami, które się musiały mocno przesunąć, by zrobić miejsce dla dziecka. Wydawać by się mogło, że to naturalne i nie dziwne, że boli… jednak jak rozmawiam z innymi mamami, słyszę że nie doświadczały w ciąży takiego bólu jak ja. Hm. Niemniej – skoro już wiem że to nic groźnego, a „jedynie” nieprzyjemnego, łatwiej jest mi to znosić, znacznie spokojniej i z większą pokorą.
No i doszły upały – dla mnie obecnie mordęga. Próbowałam różnych letnich przyjemności, z wizytami na podmiejskich kąpieliskach i siedzeniu w naturze (w cieniu!) włącznie – szukając też ukojenia mojej psychiki w kontakcie z przyrodą. Dupatam. Nie dla mnie teraz te bajery. Najlepiej czuję się w klimatyzacji, w bezruchu, a najbardziej klaszczę uszami z radości jak słońce zachodzi. No jak nie ja – cały rok szukająca dotąd słońca.
Muszę sobie też chyba szczerze powiedzieć, że jeszcze nie do końca radzę sobie z taką ilością wolnego czasu. Nie umiem się przestawić, mimo że tak tego pragnę. Nie udaje się widać tak łatwo wyprząc organizmu z biegu, do którego przywykł. Ale idę w tym kierunku, wiem że jest dla mnie dobry, że jest mi potrzebny, że tego chcę i pragnę. I już łapię takie chwile szczęścia i błogości, luzu, kontaktu ze światem i przyrodą, a nawet – jakkolwiek to brzmi – czułości do niech. Ale to na razie jeszcze chwile.
Zmiany, nawet te najlepsze, widać też potrzebują chwili, by zaistnieć i w pełni cieszyć. „Take it easy”- napisał mi dziś mój chiropraktyk. I will 🙂