Położna oglądała rano moje żyły na rękach i cmokała z niezadowoleniem. „Nie ma gdzie się wbić, wszystko tak pokłute, przykro mi ale może boleć”. To prawda, starania o dziecko to miesiąc w miesiąc badania, monitoring cyklu, a potem sprawdzanie czy się udało. Otóż – tym razem znów się nie udało.
To ogromna lekcja cierpliwości i akceptacji tego, co do mnie przychodzi. Zrobiłam co mogłam – reszta w rękach Natury. Łatwo się to pisze, trudniej zastosować w praktyce. Hormony też nie pomagają, przecież zaraz okres, więc burza w środku dość konkretna.
Trudno jest być z tym samemu. Można popłakać w wannie, zjeść naleśnika z nutellą, popatrzeć na śnieżycę za oknem, trzymając kubek herbaty z cytryną w rękach. Można na przekór poszukać wdzięczności: za to że mogę próbować, za to że jestem zdrowa, za to że to „tylko” kwestia czasu, za ciepły i spokojny dom, za wspierających ludzi. Można…
To, czego nie można, to wtulić się w ukochane męskie ramiona. Ramiona osoby, która stara się wraz z Wami, podobnie przeżywa nadzieję i jej utratę, cyklicznie, miesiąc w miesiąc. Brak tej osoby czasem boli jak – nomen omen – chuj.